Trupie czachy, zombie, czarodziejskie leśne elfy, wszelcy czarnoksiężnicy i reszta przedstawicielstwa światów tak zwanej fantasy to zdecydowanie nie moja… bajka. Zupełnie nie zajmuje się na co dzień taką tematyka, również modelarsko. Jednak nie darzę jej jakąkolwiek odrazą. Okazja do pojedynku z obcym dotychczas światem natrafiła się gdy o wykonanie takiego modelu poprosił znajomy.
Tytułowy Rhino, z tego co mi się udało ustalić, to Imperialny transporter opancerzony, wykorzystywany przez Kosmicznych Marines. W sumie sama konstrukcja, a nawet w tym przypadku kolor, przypominają dobrze znane M113 przeczesujące niegdyś wietnamskie dżungle. Ten akurat egzemplarz to Nurgle Rhino. Jego specyfika wynika z tego, że stanowi on wrak ożywiony przez jakieś mistyczne bóstwo za pomocą czarów. Tak przynajmniej słyszałem. Zapewne to tłumaczy występowanie około zwierzęcych elementów jak zęby, macki i chyba… oczy.
Skoro już padło słowo elementy. Model to oczywiście produkt firmy Games Workshop jak na Warhammera przystało. Żeby model dało się wykonać jako rzeczony Nurgle dostałem do niego odpowiednie żywiczne dodatki, producenta niestety już nie pomnę. Model podobnie jak i inne produkty tego typu ma swoją specyfikę. U nich wszystko jest jakby na swój sposób przerośnięte, przez co, to co zazwyczaj nazywamy detalami, tutaj jakby z racji rozmiarów mogłoby już stracić takie miano. Niemniej elementy wyglądają całkiem ładnie. Później okazuje się, że trochę szlifowania i szpachlówki będzie jednak konieczne. Niektóre rozwiązania w konstrukcji sprawiają wrażenie uproszczeń, no ale ciężko się raczej odnieść do oryginału.
Najciekawszy punkt programu to oczywiście malowanie. Po zgrubnym zapoznaniu z „filozofią” zjawiska, musiałem coś wykombinować aby sprostać wyzwaniu. Zasadniczo na takim modelu można urządzić sobie istny poligon doświadczalny korzystając ze wszelkich możliwych technik, czego oczywiście sobie nie odmówiłem. Wystarczy na koniec z grubsza trafić w główny kolor i ogólnie zrobić niezły syf… znaczy solidny weathering :> Przy okazji malowania czaszek, główek i reszty „organicznych elementów” wykorzystałem i niejako odkryłem bardzo ciekawy świat farb Citadel. Świetnej jakości akryle, wyśmienicie sprawujące się pod pędzlem. Paleta dość nietypowa ale przez to oferuje sporo wyszukanych kolorów. Szczególnie zainteresowały mnie gotowe akrylowe washe sprzedawane jako seria „shade”. Prawie żadne napięcie powierzchniowe farby pozwala ją dowolnie rozprowadzać, natomiast po zaschnięciu wokół elementów, lub w zakamarkach, gdzie nakładany był wash zostaje bardo dużo pigmentu przez co efekt jest zadowalający. Wadą wszystkich farb Citadel natomiast jest dla mnie ich opakowanie. W zamiarze pewnie miało czynić malowanie nimi szybkim i przyjemnym. W praktyce zastosowany „kapselek” okazuje się dość problematyczny. Na koniec dodałem na modelu jeszcze skręcony samodzielnie drut kolczasty.
Resumując. Model nawet dla nie zainteresowanych taką tematyką może stanowić ciekawostkę malarską. A jak wiadomo malowanie to obecnie to co wielu modelarzy lubi najbardziej. Szczególnie „pancerne” techniki znajdą tu sporo zastosowania. Obstawiam, że ja będę mieć jeszcze okazję na więcej takich modeli.
Tekst i zdjęcia: Bartek Karpiński